Duński naukowiec wypunktował eksperta Tuska. Błędy, złe dane, niewłaściwe ustalenia
Dodano: 31.01.2014 [15:24]
- Albo samolot był na wysokości 4 do 7 metrów w miejscu brzozy, ale wówczas rozbiłby się wcześniej, albo miejsce kontaktu z ziemią jest prawidłowe, ale wówczas samolot byłby o wiele wyżej w miejscu brzozy - tłumaczył dzisiaj w Sejmie Glenn Joergensen, ekspert z Duńskiego Uniwersytetu Technicznego i członek Duńskiego Stowarzyszenia Inżynierów, który wykazywał liczne błędy w ustaleniach eksperta zespołu Macieja Laska.
Dzisiaj miało dojść do pierwszej debaty pomiędzy prof. Grzegorzem Kowaleczko, który podważał badania zespołu parlamentarnego, a inżynierem Glennem Joergensenem. Obaj naukowcy polemizowali dotychczas jedynie za pośrednictwem mediów, a teraz mieli spotkać się osobiście, aby wyjaśnić wątpliwości. Do konfrontacji jednak nie doszło.
Można się domyślić dlaczego po wysłuchaniu wyników prac duńskiego naukowca, który podczas dzisiejszej prezentacji wręcz zmiażdżył ustalenia eksperta zespołu Laska. Jorgensen wskazał liczne błędy w jego obliczenia, a nawet wskazał, w których miejscach zastosowano niewłaściwe dane.
Podsumowując część analizy aerodymiczne inżynier Joergensen stwierdził, ze w przypadku utraty końcówki skrzydła zgodne z raportem MAK, żaden z zastosowanych modeli nie jest w stanie wyjaśnić kąta obrotowego. - Wyliczona lokalizacja początkowego kontaktu skrzydła z ziemią nie pasuje do rzeczywistej lokalizacji - powiedział.
Duński naukowiec podkreśla, że znacząco przeszacowano kąt obrotowy dla danej długości skrzydła, która została utracona, w przypadku raportu Kowaleczko. I popełniono inne błędy w obliczeniach. Dlatego jednoznacznie stwierdza. - Albo samolot był na wysokości 4 do 7 metrów w miejscu brzozy, ale wówczas rozbiłby się wcześniej, albo miejsce kontaktu z ziemią jest prawidłowe, ale wówczas samolot byłby o wiele wyżej w miejscu brzozy - tłumaczy Glenn Joergensen.
- Moje badania współgrają z badaniami innych naukowców m.in. prof. Biniendy oraz Szuladzińskiego. Brzoza nie mogą spowodować uszkodzenia skrzydła. Drzewo musiało być cztery razy mocniejsze, żeby je uszkodzić – powiedział w konkluzjach Joergensen. Duńczyk mówił również, że nie możliwe było obrotowe zachowanie samolotu.
Na zakończenie prezentacji naukowiec powiedział - Dziękuje prof. Kowaleczko za to, że precyzyjnie zapoznał się z moją pracą. Chciałem pogratulować profesorowi przygotowania szczegółowego modelu. Jego model pokazuje, że jest to człowiek bardzo kompetentny – powiedział Joergensen.
- Możemy się różnić poglądami politycznymi, ale jeżeli chodzi o to co się naprawdę się liczy czyli poszukiwanie sprawiedliwości to wierzę to nasze poglądy są zbieżne. (…) W ciągu ostatnich trzech lat wszystkie prace naukowców zmierzają w tym samym kierunku. Ostatecznie jednak biorąc pod uwagę to co się dzieje w Polsce i Rosji to zależy od polskiego społeczeństwa czy Państwo będą się zadowalać oficjalną wersją czy Państwo będą domagać się niezależnego śledztwa i powrotu wraku do Polski – powiedział duński naukowiec.
Już podczas II konferencji smoleńskiej Glenn Joergensen udowadniał, że utrata części lewego skrzydła Tu-154 przy zderzeniu z drzewem nie mogła spowodować wykonania przez maszynę tzw. półbeczki, czyli odwrócenia się do góry kołami podczas lotu.
W grudniu 2013 r. na stronach zespołu Macieja Laska pojawiła się analiza prof. Grzegorza Kowaleczki, prorektora ds. naukowych Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. Według "Gazety Wyborczej" była ona "miażdżąca" dla ustaleń Duńczyka. Gdy w odpowiedzi Joergensen przysłał Kowaleczce (obaj specjaliści wcześniej korespondowali) nieznacznie poprawione wyliczenia - zawierające m.in. nowe dane wyjściowe, których nie posiadał w czasie II Konferencji Smoleńskiej - na stronie zespołu Laska pojawił się zadziwiający komunikat. Jego tytuł - "Joergensen: obrót jednak możliwy!" - oraz treść sugerowały, że duński inżynier przyznał się do błędu i zaakceptował wnioski Kowaleczki. Jest jednak wręcz odwrotnie.
Jak zauważyli eksperci zespołu Macierewicza - prof. Kowaleczko w zaproponowanych założeniach popełnił podstawowe błędy w oszacowaniu m.in. powierzchni nośnej samolotu czy urwanego fragmentu skrzydła. Naukowiec z Dęblina sugerował m.in., że całkowita powierzchnia nośna skrzydeł wynosi 180 m2. Tymczasem jest to wielkość obarczona znaczącym błędem, przekraczającym 20 proc. Zgodnie bowiem z rosyjską literaturą przedmiotu powierzchnia samych skrzydeł z wysuniętymi klapami bez uwzględnienia slotów i statecznika poziomego wynosi 223.45 m2.
Glenn Joergensen wypunktował eksperta zespołu Laska
Dodano: 31.01.2014 [15:24]
- Albo samolot był na wysokości 4 do 7 metrów w miejscu brzozy, ale wówczas rozbiłby się wcześniej, albo miejsce kontaktu z ziemią jest prawidłowe, ale wówczas samolot byłby o wiele wyżej w miejscu brzozy - tłumaczył dzisiaj w Sejmie Glenn Joergensen, ekspert z Duńskiego Uniwersytetu Technicznego i członek Duńskiego Stowarzyszenia Inżynierów, który wykazywał liczne błędy w ustaleniach eksperta zespołu Macieja Laska.
Dzisiaj miało dojść do pierwszej debaty pomiędzy prof. Grzegorzem Kowaleczko, który podważał badania zespołu parlamentarnego, a inżynierem Glennem Joergensenem. Obaj naukowcy polemizowali dotychczas jedynie za pośrednictwem mediów, a teraz mieli spotkać się osobiście, aby wyjaśnić wątpliwości. Do konfrontacji jednak nie doszło.
Można się domyślić dlaczego po wysłuchaniu wyników prac duńskiego naukowca, który podczas dzisiejszej prezentacji wręcz zmiażdżył ustalenia eksperta zespołu Laska. Jorgensen wskazał liczne błędy w jego obliczenia, a nawet wskazał, w których miejscach zastosowano niewłaściwe dane.
Podsumowując część analizy aerodymiczne inżynier Joergensen stwierdził, ze w przypadku utraty końcówki skrzydła zgodne z raportem MAK, żaden z zastosowanych modeli nie jest w stanie wyjaśnić kąta obrotowego. - Wyliczona lokalizacja początkowego kontaktu skrzydła z ziemią nie pasuje do rzeczywistej lokalizacji - powiedział.
Duński naukowiec podkreśla, że znacząco przeszacowano kąt obrotowy dla danej długości skrzydła, która została utracona, w przypadku raportu Kowaleczko. I popełniono inne błędy w obliczeniach. Dlatego jednoznacznie stwierdza. - Albo samolot był na wysokości 4 do 7 metrów w miejscu brzozy, ale wówczas rozbiłby się wcześniej, albo miejsce kontaktu z ziemią jest prawidłowe, ale wówczas samolot byłby o wiele wyżej w miejscu brzozy - tłumaczy Glenn Joergensen.
- Moje badania współgrają z badaniami innych naukowców m.in. prof. Biniendy oraz Szuladzińskiego. Brzoza nie mogą spowodować uszkodzenia skrzydła. Drzewo musiało być cztery razy mocniejsze, żeby je uszkodzić – powiedział w konkluzjach Joergensen. Duńczyk mówił również, że nie możliwe było obrotowe zachowanie samolotu.
Na zakończenie prezentacji naukowiec powiedział - Dziękuje prof. Kowaleczko za to, że precyzyjnie zapoznał się z moją pracą. Chciałem pogratulować profesorowi przygotowania szczegółowego modelu. Jego model pokazuje, że jest to człowiek bardzo kompetentny – powiedział Joergensen.
- Możemy się różnić poglądami politycznymi, ale jeżeli chodzi o to co się naprawdę się liczy czyli poszukiwanie sprawiedliwości to wierzę to nasze poglądy są zbieżne. (…) W ciągu ostatnich trzech lat wszystkie prace naukowców zmierzają w tym samym kierunku. Ostatecznie jednak biorąc pod uwagę to co się dzieje w Polsce i Rosji to zależy od polskiego społeczeństwa czy Państwo będą się zadowalać oficjalną wersją czy Państwo będą domagać się niezależnego śledztwa i powrotu wraku do Polski – powiedział duński naukowiec.
Już podczas II konferencji smoleńskiej Glenn Joergensen udowadniał, że utrata części lewego skrzydła Tu-154 przy zderzeniu z drzewem nie mogła spowodować wykonania przez maszynę tzw. półbeczki, czyli odwrócenia się do góry kołami podczas lotu.
W grudniu 2013 r. na stronach zespołu Macieja Laska pojawiła się analiza prof. Grzegorza Kowaleczki, prorektora ds. naukowych Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. Według "Gazety Wyborczej" była ona "miażdżąca" dla ustaleń Duńczyka. Gdy w odpowiedzi Joergensen przysłał Kowaleczce (obaj specjaliści wcześniej korespondowali) nieznacznie poprawione wyliczenia - zawierające m.in. nowe dane wyjściowe, których nie posiadał w czasie II Konferencji Smoleńskiej - na stronie zespołu Laska pojawił się zadziwiający komunikat. Jego tytuł - "Joergensen: obrót jednak możliwy!" - oraz treść sugerowały, że duński inżynier przyznał się do błędu i zaakceptował wnioski Kowaleczki. Jest jednak wręcz odwrotnie.
Jak zauważyli eksperci zespołu Macierewicza - prof. Kowaleczko w zaproponowanych założeniach popełnił podstawowe błędy w oszacowaniu m.in. powierzchni nośnej samolotu czy urwanego fragmentu skrzydła. Naukowiec z Dęblina sugerował m.in., że całkowita powierzchnia nośna skrzydeł wynosi 180 m2. Tymczasem jest to wielkość obarczona znaczącym błędem, przekraczającym 20 proc. Zgodnie bowiem z rosyjską literaturą przedmiotu powierzchnia samych skrzydeł z wysuniętymi klapami bez uwzględnienia slotów i statecznika poziomego wynosi 223.45 m2.
Glenn Joergensen wypunktował eksperta zespołu Laska
Dzisiaj miało dojść do pierwszej debaty pomiędzy prof. Grzegorzem Kowaleczko, który podważał badania zespołu parlamentarnego, a inżynierem Glennem Joergensenem. Obaj naukowcy polemizowali dotychczas jedynie za pośrednictwem mediów, a teraz mieli spotkać się osobiście, aby wyjaśnić wątpliwości. Do konfrontacji jednak nie doszło.
Można się domyślić dlaczego po wysłuchaniu wyników prac duńskiego naukowca, który podczas dzisiejszej prezentacji wręcz zmiażdżył ustalenia eksperta zespołu Laska. Jorgensen wskazał liczne błędy w jego obliczenia, a nawet wskazał, w których miejscach zastosowano niewłaściwe dane.
Podsumowując część analizy aerodymiczne inżynier Joergensen stwierdził, ze w przypadku utraty końcówki skrzydła zgodne z raportem MAK, żaden z zastosowanych modeli nie jest w stanie wyjaśnić kąta obrotowego. - Wyliczona lokalizacja początkowego kontaktu skrzydła z ziemią nie pasuje do rzeczywistej lokalizacji - powiedział.
Duński naukowiec podkreśla, że znacząco przeszacowano kąt obrotowy dla danej długości skrzydła, która została utracona, w przypadku raportu Kowaleczko. I popełniono inne błędy w obliczeniach. Dlatego jednoznacznie stwierdza. - Albo samolot był na wysokości 4 do 7 metrów w miejscu brzozy, ale wówczas rozbiłby się wcześniej, albo miejsce kontaktu z ziemią jest prawidłowe, ale wówczas samolot byłby o wiele wyżej w miejscu brzozy - tłumaczy Glenn Joergensen.
- Moje badania współgrają z badaniami innych naukowców m.in. prof. Biniendy oraz Szuladzińskiego. Brzoza nie mogą spowodować uszkodzenia skrzydła. Drzewo musiało być cztery razy mocniejsze, żeby je uszkodzić – powiedział w konkluzjach Joergensen. Duńczyk mówił również, że nie możliwe było obrotowe zachowanie samolotu.
Na zakończenie prezentacji naukowiec powiedział - Dziękuje prof. Kowaleczko za to, że precyzyjnie zapoznał się z moją pracą. Chciałem pogratulować profesorowi przygotowania szczegółowego modelu. Jego model pokazuje, że jest to człowiek bardzo kompetentny – powiedział Joergensen.
- Możemy się różnić poglądami politycznymi, ale jeżeli chodzi o to co się naprawdę się liczy czyli poszukiwanie sprawiedliwości to wierzę to nasze poglądy są zbieżne. (…) W ciągu ostatnich trzech lat wszystkie prace naukowców zmierzają w tym samym kierunku. Ostatecznie jednak biorąc pod uwagę to co się dzieje w Polsce i Rosji to zależy od polskiego społeczeństwa czy Państwo będą się zadowalać oficjalną wersją czy Państwo będą domagać się niezależnego śledztwa i powrotu wraku do Polski – powiedział duński naukowiec.
Już podczas II konferencji smoleńskiej Glenn Joergensen udowadniał, że utrata części lewego skrzydła Tu-154 przy zderzeniu z drzewem nie mogła spowodować wykonania przez maszynę tzw. półbeczki, czyli odwrócenia się do góry kołami podczas lotu.
W grudniu 2013 r. na stronach zespołu Macieja Laska pojawiła się analiza prof. Grzegorza Kowaleczki, prorektora ds. naukowych Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. Według "Gazety Wyborczej" była ona "miażdżąca" dla ustaleń Duńczyka. Gdy w odpowiedzi Joergensen przysłał Kowaleczce (obaj specjaliści wcześniej korespondowali) nieznacznie poprawione wyliczenia - zawierające m.in. nowe dane wyjściowe, których nie posiadał w czasie II Konferencji Smoleńskiej - na stronie zespołu Laska pojawił się zadziwiający komunikat. Jego tytuł - "Joergensen: obrót jednak możliwy!" - oraz treść sugerowały, że duński inżynier przyznał się do błędu i zaakceptował wnioski Kowaleczki. Jest jednak wręcz odwrotnie.
Jak zauważyli eksperci zespołu Macierewicza - prof. Kowaleczko w zaproponowanych założeniach popełnił podstawowe błędy w oszacowaniu m.in. powierzchni nośnej samolotu czy urwanego fragmentu skrzydła. Naukowiec z Dęblina sugerował m.in., że całkowita powierzchnia nośna skrzydeł wynosi 180 m2. Tymczasem jest to wielkość obarczona znaczącym błędem, przekraczającym 20 proc. Zgodnie bowiem z rosyjską literaturą przedmiotu powierzchnia samych skrzydeł z wysuniętymi klapami bez uwzględnienia slotów i statecznika poziomego wynosi 223.45 m2.
Glenn Joergensen wypunktował eksperta zespołu Laska
Duński ekspert G. Jørgensen: skrzydło samolotu nie mogło oderwać się po zderzeniu z brzozą
Dodano: 03.02.2014 [19:01]
- Macie w Polsce tendencje do dezawuowania, do zaprzeczania swoim naukowcom. Tylko dlatego, że mają polskie pochodzenie - dziwi się w rozmowie z portalem niezalezna.pl Glenn Jørgensen, duński naukowiec współpracujący z parlamentarnym zespołem wyjaśniającym okoliczności katastrofy smoleńskiej. - Spójrzcie na to, czego dokonali polscy profesorowie na całym świecie.
- Jesteśmy naukowcami i inżynierami z całego świata, zbieramy wyniki naszych badań i wspólnie skłaniamy się do tego samego wniosku: skrzydło samolotu nie mogło oderwać się po zderzeniu z brzozą bądź innym drzewem. Skrzydło odpadło nie poprzez kontakt z drzewem. Możecie sami sobie wyobrazić – co mogło to spowodować. My już zebraliśmy wyniki swoich badań. Teraz tylko od Polaków zależy czy przyjmą tak zwane wyjaśnienie strony rządowej.
- Generalnie macie w Polsce tendencje do dezawuowania, do zaprzeczania swoim naukowcom. Tylko dlatego, że mają polskie pochodzenie. Spójrzcie na to, czego dokonali polscy profesorowie na całym świecie, cała grupa zajmująca się tą katastrofą. W komisji posła Antoniego Macierewicza znajduje się kilku najwyższej klasy naukowców ze Stanów Zjednoczonych, z Australii, innych państw. Jeżeli sami przyjrzycie się materiałom przygotowanym przez nich – to są badania na wysokim poziomie, nie można znaleźć w nich żadnego błędu, nie można się do niczego w nich przyczepić, więc musicie zacząć się przyglądać tym cennym źródłom.
- Chciałbym się odnieść do ogromnej pracy, którą włożył poseł Macierewicz i jego grupa. Chciałbym powiedzieć, że bardzo szanuję jego osobę. Poseł Macierewicz pracuje w bardzo trudnych warunkach, ma dookoła siebie potężną blokadę polityczną, a mimo to wciąż walczy o prawdę - podkreśla Glenn Jørgensen. - Myślę, że ludzie w Polsce powinni być dumni, że mają kogoś takiego w polityce. Chciałem mu podziękować za pracę i myślę, że Polacy muszą w przyszłości mieć na uwadze to, czego on dokonał dla tej sprawy.
- Jesteśmy naukowcami i inżynierami z całego świata, zbieramy wyniki naszych badań i wspólnie skłaniamy się do tego samego wniosku: skrzydło samolotu nie mogło oderwać się po zderzeniu z brzozą bądź innym drzewem. Skrzydło odpadło nie poprzez kontakt z drzewem. Możecie sami sobie wyobrazić – co mogło to spowodować. My już zebraliśmy wyniki swoich badań. Teraz tylko od Polaków zależy czy przyjmą tak zwane wyjaśnienie strony rządowej.
- Generalnie macie w Polsce tendencje do dezawuowania, do zaprzeczania swoim naukowcom. Tylko dlatego, że mają polskie pochodzenie. Spójrzcie na to, czego dokonali polscy profesorowie na całym świecie, cała grupa zajmująca się tą katastrofą. W komisji posła Antoniego Macierewicza znajduje się kilku najwyższej klasy naukowców ze Stanów Zjednoczonych, z Australii, innych państw. Jeżeli sami przyjrzycie się materiałom przygotowanym przez nich – to są badania na wysokim poziomie, nie można znaleźć w nich żadnego błędu, nie można się do niczego w nich przyczepić, więc musicie zacząć się przyglądać tym cennym źródłom.
- Chciałbym się odnieść do ogromnej pracy, którą włożył poseł Macierewicz i jego grupa. Chciałbym powiedzieć, że bardzo szanuję jego osobę. Poseł Macierewicz pracuje w bardzo trudnych warunkach, ma dookoła siebie potężną blokadę polityczną, a mimo to wciąż walczy o prawdę - podkreśla Glenn Jørgensen. - Myślę, że ludzie w Polsce powinni być dumni, że mają kogoś takiego w polityce. Chciałem mu podziękować za pracę i myślę, że Polacy muszą w przyszłości mieć na uwadze to, czego on dokonał dla tej sprawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz