„Oszołomy” miały rację
(foto. Marcin Pegaz/Gazeta Polska)
U każdego niezaślepionego i w miarę dobrze poinformowanego
obserwatora od samego początku katastrofa smoleńska budziła mroczne
przeczucia i wywoływała jak najgorsze przypuszczenia. Od pierwszych
godzin widać było, że dzieje się coś niezwykłego, ponurego i groźnego.
Mimo strasznego, obezwładniającego szoku docierały do nas zadziwiające
sygnały.Od samego początku zdumiewał fakt, że wszyscy pasażerowie Tu-154M zginęli na miejscu w jednej sekundzie, że tak mało było informacji o akcji ratunkowej itd. Zarówno po rosyjskiej, jak i po polskiej stronie rządzący i ludzie odpowiedzialni za bezpieczeństwo nie zachowywali się tak jak w krajach cywilizowanych. Zbyt pospiesznie i skwapliwie rozpowszechniano wersję o czterokrotnych próbach podejścia do lądowania i winie pilotów, co robiło wrażenie celowej, przykrywającej niewygodne fakty akcji. Dzisiaj wiemy, że Radosław Sikorski rozsyłał SMS-y, które czyniły tę interpretację obowiązującą.
Jak zdezorientowano społeczeństwo
Uderzający był lęk przed wypowiedzeniem słowa „zamach”, nawet po to, żeby wykluczyć taką możliwość. Premier zniknął na parę godzin, a ówczesny marszałek sejmu, który z zadziwiającą szybkością przejął obowiązki prezydenta, wygłosił orędzie do narodu, które nawet życzliwie do niego nastawionych zaskoczyło pogodnym tonem.
Zaraz też na miejscu katastrofy wystartowano z pospieszną kampanią „pojednania”, jakby z obawy przed reakcjami społecznymi. Zaczęło się od uścisku Putina i Tuska, potem mieliśmy całą serię żenujących wydarzeń. Jeszcze nie było wiadomo, co było przyczyną tragedii, a już uznano ją za wypadek i przesądzono o winie. Jeszcze nie wiedzieliśmy, jak Rosjanie będą prowadzić śledztwo, doświadczenie historyczne powinno skłaniać do jak najdalej idącej ostrożności, a już krew ofiar miała przypieczętować nową przyjaźń. Trudno o większą ohydę – z elementami groteski. Przy okazji ujawniła się całkowita dyspozycyjność niektórych „autorytetów”, takich jak Andrzej Wajda czy Daniel Olbrychski.
Pospiesznie zapewniano nas: „państwo zdało egzamin”. Pojawiły się groteskowe postacie, jak „akredytowany” płk Edmund Klich, i mroczne, jak prokuratur Krzysztof Parulski.
Jak bardzo zdezorientowane było społeczeństwo, wskazuje fakt, że w swojej większości dobrze przyjęło ono działania polskich władz. Według badania przeprowadzonego w maju 2010 r. przez rządowy ośrodek badania opinii publicznej CBOS, aż 83 proc. ankietowanych uznało, że władze zachowały się odpowiednio do sytuacji, a tylko 10 proc. stwierdziło, że niewłaściwie. 94 proc. uznało, że „władze uczyniły wszystko, by godnie pożegnać ofiary katastrofy i uczcić ich pamięć”, 90 proc. – że zapewniły sprawne funkcjonowanie państwa. Według badania OBOP, przeprowadzonego także w maju 2010 r., 70 proc. badanych uważało, że państwo i społeczeństwo zdały egzamin. Jak podkreśla Tomasz Żukowski analizujący wyniki tych badań, Polacy uznawali, że dotyczyło to przede wszystkim organizacji uroczystości żałobnych, gdyż jednocześnie wielu Polaków wyrażało wątpliwości co do możliwości wyjaśnienia katastrofy i negatywnie oceniało przygotowanie wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Smoleńsku (zob. Tomasz Żukowski, „Polacy wobec tragedii smoleńskiej. Przegląd wybranych badań demoskopijnych”, [w:] Piotr Gliński, Jacek Wasilewski [red.], „Katastrofa smoleńska. Reakcje społeczne, polityczne i medialne”, Warszawa 2011, s. 93–117).
Motywy strony rosyjskiej
Dzisiaj już wiemy, jak rzeczywiście odbyła się identyfikacja ofiar, sekcje, jak traktowano ciała i jak odbył się pochówek. Wszystko, co się zdarzyło potem, potwierdzało tylko te najgorsze przypuszczenia. Zobaczyliśmy, jak wygląda wieża, jak zabezpieczono miejsce katastrofy. Dziennikarka Anita Gargas ujawniła niszczenie wraku tupolewa. Raport MAK wysłał w świat wersję o naciskach i pijanym generale w kokpicie. O tym, że ten kokpit tajemniczo zaginął, milczano dyskretnie. Komisja Millera odrzuciła niektóre sugestie rosyjskie, trwając jednak przy głównej hipotezie. Wszystkiemu towarzyszyła niezwykła kampania dezinformacyjna, która była zbyt nasilona, by mogła być tylko tanim szukaniem sensacji. Niedawno wyszło na jaw, że zamieniono ciała Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Przy okazji do świadomości szerszych kręgów społeczeństwa dotarło, jak w Rosji traktowano ciała zabitych. Niejako w odpowiedzi opublikowano w Rosji drastyczne zdjęcia ofiar.
Ostatni incydent rzuca światło na motywy strony rosyjskiej. Jak wiemy, brak motywu był argumentem, który bardzo często wysuwano przeciw hipotezie, że mogło dojść do zamachu. Po co było zabijać niepopularnego prezydenta, który i tak przegrałby wybory? Wystarczyłoby poczekać jeszcze parę miesięcy. Taka argumentacja opiera się na naiwnym, bo zbyt racjonalistycznym wyobrażeniu o polityce, zwłaszcza wschodniej. Pomija chęć poniżenia, upokorzenia, ukazania bezsilności Polski jej sojusznikom, zwłaszcza tym na Wschodzie, przestraszenie buntowników i niepokornych wasali. Dla nas nie powinno to być nic nowego – przecież i carska Rosja, i Związek Sowiecki nieraz działały w ten sposób. Za prezydentury Lecha Kaczyńskiego Polska wyrastała na rywala Rosji w tym regionie Europy, a w Tbilisi rzucił on bezpośrednie wyzwanie Putinowi. Smoleńsk cofnął nas do rangi krajów strefy pośredniej. Od kwietnia 2010 r. sytuacja w całym regionie zmieniła się radykalnie.
Trudno nie zauważyć, że Rosjanie od samego początku mogli liczyć na skwapliwą współpracę władz polskich. Premier Tusk, jego ministrowie (a także popierająca rząd elita i część społeczeństwa) byli głęboko zainteresowani obciążeniem winą pilotów i prezydenta Kaczyńskiego. Strategia „blame the victim” pozwalała im zachować twarz i wpływy. W wyniku tragedii smoleńskiej Putinowi udało się uzyskać zniewalający wpływ na Donalda Tuska. Nie wiemy, jak daleko posunął się premier i jego współpracownicy w grze przeciw prezydentowi, jak bardzo dali się wciągnąć w pułapkę. Ich strach i słabość, wyjątkowa uległość pozwalają jednak przypuszczać, że haki, jakie ma na nich Putin, muszą być mocne. Po drodze zostawili oni ludzkie uczucia – współczucie dla rodzin, szacunek dla zmarłych, poczucie odpowiedzialności wobec historii. Ich zachowanie w sprawie można by tłumaczyć tylko nieudolnością, strachem, bezsilnością wobec Rosji. Jak jednak wyjaśnić bezczelne kłamstwa, które przecież nie były konieczne? Uderzające jest także to, że ludzie najbardziej obciążeni albo pozostali na swoich stanowiskach, jak Tomasz Arabski, albo awansowali, jak Ewa Kopacz. Nawet Bogdan Klich znalazł cichą przystań w senacie. Jak się wydaje, wzajemna więź splata tych ludzi w jedną „brudną wspólnotę”.
Podziału nie przezwycięży milczenie i zastraszanie
Tylko naród upokorzony i upodlony mógł pogodzić się takim traktowaniem przez Rosjan i przez współpracujący z nimi rząd. Okazało się, że mimo 20 lat wolności, mimo przynależności do UE i NATO, wielu Polaków upodlić jest bardzo łatwo, że ich „zachodniość”, suwerenność i pewność siebie, jaka charakteryzuje ludzi prawdziwie wolnych, jest tylko pozorem. To tacy Polacy zagłosowali w wyborach prezydenckich na Bronisława Komorowskiego, a w wyborach parlamentarnych ponownie oddali władzę Platformie. Oczywiście nie brakowało przy tym rozmaitych racjonalizacji i usprawiedliwień, a także ludzi zdezorientowanych lub po prostu bezmyślnych. Okazało się jednak – jak często w naszej historii – że są też inni Polacy, i że jest ich wyjątkowo dużo. Nie tylko tłumnie pożegnali prezydenta i inne ofiary, ku wielkiemu zaskoczeniu i władz, i opinii na świecie, ale też nie byli gotowi przyjąć pokornie wszystkiego, co im wtłaczano do głów. Zaczęli się organizować. Powstały liczne stowarzyszenia, w tym sieć klubów „Gazety Polskiej”. Ludzie modlili się pod Krzyżem Pamięci przed Pałacem Prezydenckim. Ewa Stankiewicz i jej Solidarni 2010 rozbili namiot na Krakowskim Przedmieściu. Wciąż co miesiąc na marszach pamięci gromadzą się tłumy.
Jednocześnie toczyło się niezależne śledztwo. Było to w dużej mierze śledztwo obywatelskie, prowadzone przez dziennikarzy, którzy szybko zostali wypchnięci do drugiego obiegu. Najważniejszą rolę odegrał zespół parlamentarny i osobiście Antoni Macierewicz. Eksperci pracujący dla tego zespołu przedstawiają coraz lepiej udokumentowane uzasadnienia swoich hipotez. W śledztwie oficjalnym obalono tezę o naciskach, teraz rozpada się w pył mit „pancernej brzozy”. W rezultacie prac ekspertów zespołu tak rzekomo szalona hipoteza zamachu staje się najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem przyczyn katastrofy, najlepiej pasującym do znanych faktów. Potwierdziła to także poniedziałkowa konferencja naukowców. W każdym razie bezsprzecznie udało się pokazać, że oficjalne raporty są nierzetelne, że nie opierają się na wnikliwych badaniach, jakie należało przeprowadzić, a władze polskie winne są tak ogromnych zaniedbań i zaniechań, że trudno uznać je za przypadek. Dzisiaj także niektórzy przedstawiciele rodzin smoleńskich, początkowo ufający władzom, wiedzą, że nie są one zainteresowane rzetelnym wyjaśnieniem przyczyn katastrofy. Wiadomo też, że nie chodzi o niedbalstwo, lecz celowe działania, a co do Rosjan – nikt już chyba nie ma złudzeń.
Niewątpliwie apogeum upokarzania Polaków stanowi opublikowanie zdjęć zmasakrowanych ciał, szczególnie zdjęcie nagiego, okaleczonego ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego na blaszanym stole w prosektorium. Sam fakt zrobienia takiego zdjęcia, którego nie można usprawiedliwić wymogami śledztwa, świadczy o tym, że rząd polski nie dopełnił podstawowych obowiązków zadbania o godność zmarłego prezydenta RP. Przy okazji publikacji zdjęć pojawiły się głosy z obozu rządowego, że jej celem jest „skłócenie Polaków” przez Rosjan. W ustach ministra Sikorskiego, jednego z architektów „pojednania” polsko-rosyjskiego, dobrego kolegi ministra Siergieja Ławrowa, brzmi to jak kpina.
Ostry podział w kwestii smoleńskiej osłabia Polskę. Ale takiego podziału nie można przezwyciężyć przez milczenie, zapomnienie i zastraszanie tych, którzy chcą dociec prawdy, na co chyba liczyli rządzący. Nie przezwycięży się go przez spotkanie w pół drogi – między prawdą a kłamstwem, między strachem a godnością, między manipulacją a rzetelną informacją. Podział może zostać przezwyciężony tylko wtedy, gdy zdezorientowani, zobojętniali, zastraszeni i upodleni podniosą głowę, ci zaś, którzy odpowiadają za katastrofę oraz matactwa i zaniedbania w śledztwie, poniosą karę.
KOMENTARZ:
W Polsce nie było
dekomunizacji...więc komuchy i ich agenci są w biznesie,mediach i wymiarze sprawiedliwości..... Masowa śmierć pod Smoleńskiem jest przykładem jak obecne władze skandalicznie zachowały się po katastrofie,od pierwszych minut po masakrze samolotu po...dzień dzisiejszy...Przekonaliśmy się o złowrogim działaniu decydentów polskich...wymienię tylko: zgoda na uznanie,że był to lot cywilny,zgoda na uznanie,że to wina,w dodatku pijanych pilotów,brak jakichkolwiek działań prokuratorów na miejscu zaraz po katastrofie,brak zdecydowanej reakcji służb i wojska,okłamywanie i manipulowanie opinią publiczną..awansowanie podczas działań /spóźnionych/ woj.prokuratury Parulskiego na generała...i wiele,wiele innych,aż po ohydną prowokację za pomocą zdjęć ofiar smoleńskich,czyli upokorzenie Polski i Polaków do granic możliwości oraz barbarzyńskie zbezczeszczenie ciał Elity polskiego narodu i obdarcie do końca z godności pierwszego,polskiego Prezydenta L.Kaczyńskiego i reszty znakomitej delegacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz