„My, naród” brzmi dumnie, ale czasem także durnie i trąci fałszem. Zależy kto się tą frazą posługuje. Zwłaszcza fatalne reminiscencje ta fraza wywołuje w ustach przeróżnych sierot i wdów resortowych. One właśnie wyróżniają się w demonstracjach KOD, krzycząc „my naród”, podczas gdy całe życie narodem się brzydziły, zastępując patriotyzm internacjonalizmem.
To jest charakterystyczne, że na ulice w obronie Lecha Wałęsy wychodzą postkomuniści i beneficjenci PRL, dawni poplecznicy generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka, czyli ludzie, z którymi LW rzekomo walczył na śmierć i życie. Natomiast ludzie Solidarności – szeregowi członkowie ruchu są zdruzgotani, że ich przywódca był płatnym kapusiem i nie ma zamiaru stanąć w prawdzie.
Nie dziwota, że strażnicy grubej kreski Mazowieckiego stoją murem za Wałęsą, który jako prezydent przecież faktycznie zablokował dekomunizację. Zarzuty stawiają byłemu przywódcy Solidarności jego koledzy ze stoczni, których bezpieka prześladowała właśnie na skutek jego donosów. Ten paradoksalny przypadek wskazuje, która grupa więcej zawdzięcza delikwentowi.
Z kolei tym samym ludziom, którzy zachwycali się, gdy Michnik mianował naczelnego ubeka człowiekiem honoru, nie przeszkadza fakt, że ten sam człowiek kilkadziesiąt lat trzymał w domu kwity na ich obecnego bohatera Wałęsę. Z kolei u Wałęsy akceptują płatne donosicielstwo, które najwidoczniej mieści się doskonale w ich chorych wizjach etycznych.
Paradoksy się mnożą. Wałęsa twierdzi, że „nie zna nikogo, kto by nie podpisał” - w domyśle - jakiejś formy współpracy z bezpieką. To jest klasyczna praktyka panświnizmu w ujęciu Urbana, goebbelsowskiego propagandzisty stanu wojennego. Tymczasem obecni obrońcy Wałęsy uważają, że takim ludziom zawdzięczają wolność i życie w demokratycznym ustroju.
Ci, którzy w Jedwabnem krzyczeli, że Polacy powinni stanąć w prawdzie, teraz odżegnują się od prawdy o Wałęsie. Były prezydent Komorowski, który w tym samym kontekście holocaustu nazwał Polaków „narodem sprawców”, dzisiaj nie przyjmuje do wiadomości sprawstwa Polaka Wałęsy w donosicielskim procederze.
Dzień po dniu ci sami protestują przeciwko rzekomej inwigilacji przez rząd, a następnie ujmują się za człowiekiem, którego donosy do bezpieki powodowały inwigilację i prześladowania, łamały życie. Wdowy resortowe przeistoczyły się w ciotki rewolucji amoralnej. Alimenciarz ręczy za honor płatnego donosiciela. Wszyscy razem zapłonęli świętym oburzeniem na fakty.