poniedziałek, 29 lutego 2016


Tusk – dekonstruktor narodu. On i jego cała świta powinni stanąć przed Trybunałem Stanu! Wyróżniony

fot: youtubefot: youtube

Na tablicy poświęconej pamięci Bolesława Prusa w warszawskim kościele Świętego Krzyża znajdują się słowa „Pisarz i nauczyciel narodu”. Gdyby ktoś zastanawiał się, jaką treść powinno mieć epitafium Donalda Tuska – polecam równie zwięzłe „Polityk i destruktor narodu”.
Pisał Jarosław Marek Rymkiewicz w słynnym wierszu zatytułowanym „Do Jarosława Kaczyńskiego”: „To co nas podzieliło – to się już nie sklei / Nie można oddać Polski w ręce jej złodziei”. Trudno nie przyznać poecie racji, trudno się oprzeć wrażeniu, że tak głęboko jak obecnie społeczeństwo polskie nie było podzielone jeszcze nigdy. Chodzi o skalę złych emocji, o owoce nienawiści, której Platforma Obywatelska przez 8 lat używała tak w charakterze paliwa politycznego, jak i spoiwa własnego elektoratu. W tym sensie – Tusk i jego ludzie zdemolowali konstrukcję narodowej wspólnoty, zniszczyli solidarność, postawili na wojnę wewnętrzną.
A kto jeszcze pamięta, że wyborczy pojedynek PO-PiS rozpoczął się od konkurencji ofert partii wywodzących się z tych samych korzeni, z tego samego pnia. Przecież zarówno Platforma Obywatelska, jak i Prawo i Sprawiedliwość wyszły z rozbitej Akcji Wyborczej Solidarność; obie te formacje odwoływały się do etosu „Solidarności”. Po przetrwaniu kolejnej recydywy rządów postkomunistów, którym kres położyła tzw. afera Rywina, obie partie miały szansę na dokonanie – celowo użyję tego określenia – „dobrej zmiany”, na polityczną, społeczną i gospodarczą sanację Polski. Co więcej – wydawało się, że nie ma pomiędzy nimi większego sporu ideowego. W Platformie ton nadawali przecież ludzie z „prawego skrzydła Unii Wolności”, był tam Jan Rokita, był Jarosław Gowin, Zyta Gilowska, Andrzej Olechowski nawet. Nic z agresywnego lewactwa, środowiska dawnej „lewicy laickiej” także nie grały w Platformie pierwszych skrzypiec. Główny podział przebiegał wokół spraw gospodarczych – o głosy konkurował bardziej prospołeczny, lewicowy PiS i bardziej liberalna PO. W sferze polityki wewnętrznej PiS było bardziej radykalne, PO bardziej koncyliacyjna, ale trudno było uznać różnice za tak drastyczne, że uniemożliwiające współpracę. Koncepcja wielkiej koalicji PO-PiS nie wydawała się mrzonką, ale realnym i rozsądnym scenariuszem politycznym na przyszłość.
Tusk nie potrafił się jednak pogodzić z przegraną w wyborach prezydenckich – porażka w wyborach parlamentarnych była w jakiś sposób ich konsekwencją, ale nadal można było budować PO-PiS. Z „wicepremierem z Krakowa” (Rokitą), nawet z Tuskiem jako marszałkiem sejmu. Już wówczas jednak Tusk okazał się destruktorem. Najpierw planu stworzenia PO-PiS, a potem układu politycznego, który bez Platformy powstał po wyborach. Urażony klęską Tusk stał się „osobistym wrogiem” braci Kaczyńskich, których uznał za winowajców własnej porażki. Żeby toczyć wojnę – trzeba mieć sojuszników. Zaczęło się pozyskiwanie ich właśnie wśród agresywnej lewicy oraz tych, którzy PiS chcieli odsunąć od władzy z przyczyn znacznie poważniejszych niż osobista trauma szefa PO
Raz uwolniona, raz rozpalona nienawiść – może tylko się powiększać, buchać coraz większym płomieniem, gorzeć. Tusk nie opamiętał się w chwili katastrofy smoleńskiej. Zresztą wówczas było na to już za późno. Przecież w jakiś sposób jej praprzyczyną była polityczna gra aparatu Platformy Obywatelskiej przeciw „osobistemu wrogowi” swego przewodniczącego.
Wszystko, co wydarzyło się potem to już tylko efekt wzbierającej lawiny. Wyśmiewanie, naigrywanie, szczucie kutzami, palikotami, niesiołami. Spór polityczny został zastąpiony czynieniem nienawiści. Co więcej – nie chodziło wcale o spór polityczny, ale o ambicję i żądzę odwetu jednego człowieka. A potem o utrzymanie władzy jego grupy – władzy rozumianej na sposób dyzmowski, jako możliwość obżerania się sałatką, konsumpcji konfitur, wyszarpywania dla siebie jak największej części postawu czerwonego sukna, do którego w „Potopie” książę Bogusław Radziwiłł przyrównał Rzeczpospolitą. Rządy Tuska tak zdewastowały Polskę w sensie duchowym, że rzeczywiście „To co nas podzieliło – to się już nie sklei”. Jedyna satysfakcja, że wreszcie – można zacząć odzyskiwać Polskę z rąk złodziei.
Za – użyjmy skrótu myślowego – „katastrofę smoleńską”, za zachowanie po niej, za sposób prowadzenia tzw. „dochodzenia śledztwa” – Tusk powinien stanąć przed Trybunałem Stanu, zaś wielu wykonawców jego politycznych decyzji zapewne także przed sądem karnym. Są jednak winy równie ciężkie, które jednak nie penalizacji, mają bowiem wymiar moralny. Tutaj pozostaje osąd przed Bogiem i Historią. Niestety, istnieje również pewien gatunek ludzi – poczęty z genów Dyzmy – którzy takiej odpowiedzialności się nie boją, którzy mogą z niej co najwyżej rechotać nad kielichem wina, w dymie cygara. Myślę, że w Brukseli słychać właśnie rechot Donalda.
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz