piątek, 2 listopada 2012

Wybuchowa prowokacja

 

„Oni nas uduszą, uduszą tym kłamstwem. Wytrują nas wszystkich cynizmem i kłamstwem, jak cyklonem B.”



I. Operacja „Trotyl”

Nie udało się ze zdjęciami Karacuby, więc postanowiono podgrzać atmosferę za pomocą prowokacji z trotylem i nitrogliceryną. Nie widzę innego wyjaśnienia dla tego, co stało się we wtorek. Scenariusz najprawdopodobniej był następujący: podpuszczamy redaktora Gmyza informacją o śladach materiałów wybuchowych. Mówią mu tak biegli, bądź ludzie z Prokuratury Wojskowej (bo chyba tak należy rozumieć słowa Gmyza o „czterech niezależnych źródłach”). Prokurator Generalny, Andrzej Seremet próbuje odwieść naczelnego „Rzepy” od publikacji, czym tylko utwierdza Tomasza Wróblewskiego, że ma w rękach dziennikarską bombę (podpuchy ciąg dalszy). Następnie czekamy aż ryba chwyci przynętę i „Rzepa” „puści” artykuł, który wywołuje burzę i ostre reakcje ze strony rodzin ofiar oraz Antoniego Macierewicza i Jarosława Kaczyńskiego. Wreszcie, organizujemy konferencję na której wszystkiemu zaprzeczamy... ale nie do końca – twierdzimy, że nie znaleziono śladów materiałów wybuchowych, tylko jakieś substancje, które mogą lecz nie muszą wskazywać na obecność trotylu, a tak w ogóle, to trzeba wszystko przebadać, co potrwa jakieś pół roku.

W ten sposób załatwiono za jednym zamachem kilka spraw. Po pierwsze, rozniecono na nowo „smoleńską wojnę domową” i to w wersji maksymalnie niekorzystnej dla Jarosława Kaczyńskiego oraz zwolenników tezy o zamachu smoleńskim – czyli odpalono narrację spod znaku „Kaczyński i wariaci od Smoleńska chcą podpalić Polskę”. Po drugie, „przykryto” sprawę błędu przy identyfikacji zwłok prezydenta Kaczorowskiego. Po trzecie, wyciszono kolejną akcję Seryjnego Samobójcy, którego ofiarą padł chorąży Remigiusz Muś, technik pokładowy Jaka-40, którego zeznania podważają oficjalną wersję tragedii. Po czwarte, odwrócono uwagę od porażających „zaniedbań” w śledztwie. Po piąte, przystopowano „jesienną ofensywę” PiS, zaganiając opozycję na powrót do smoleńskiego narożnika.

II. Nowe oblicze „wrzutek smoleńskich”

Wszystko to oczywiście nie zmienia faktu, że dopiero teraz polscy specjaliści zdecydowali się na przebadanie wraku pod kątem pirotechnicznym, wcześniej poprzestając na „ustaleniach” Rosjan. I że bardzo się przestraszono tego, co odkryto. Cały jazgot posłużył właśnie do tego, by owo odkrycie zawczasu rozmydlić, poniekąd „unieważnić” - i zarazem „przykryć” kolejną kompromitację, bo kto z przeciętnych konsumentów mediodajni będzie wnikał, że śledczy przywieźli do Polski tylko „gołe” odczyty, bez materiałów z Tupolewa? Że próbki z samolotu będą badane w moskiewskim laboratorium? Już teraz można się założyć, że badania – nawet jeśli „badać” będą polscy śledczy - niczego nie wykażą, co w wygodnym dla Putina momencie zostanie upublicznione i z miejsca potraktowane przez Dyktaturę Matołów oraz sprzęgnięte z nią mediodajnie jako koronny dowód na prawdziwość wersji Anodiny-Millera o „pancernej brzozie”.

I pomyśleć, że nie tak dawno pisałem o „Krachu anty-smoleńskiej narracji” i wyczerpanym arsenale „wrzutek”. Nie przyszło mi jednak do głowy, że w charakterze „wrzutki” zostanie użyte autentyczne odkrycie wskazujące na materiały wybuchowe, które odpowiednio „podkręcone” zostanie podrzucone umiarkowanie opozycyjnej, a więc przez to wiarygodnej gazecie, tylko po to, by następnie z hukiem je zdyskredytować. I żeby nikt nie wyczytał, iż „Polscy prokuratorzy mieli wątpliwości co do rosyjskiej ekspertyzy pirotechnicznej. Dostarczona przez Rosjan analiza nie spełniała wymogów proceduralnych. Nasi biegli odmówili podpisania ostatecznej opinii o przyczynach zgonu bez dokładnego przebadania wraku.” (cyt. z artykułu „Trotyl na wraku tupolewa”)

W wytworzonym szumie zginęła również informacja, że pan Stanisław Zagrodzki przekazał amerykańskim naukowcom rzeczy osobiste swej kuzynki - śp. Ewy Bąkowskiej ze Stowarzyszenia Rodzin Katyńskich - i że na pasie biodrowym od samolotowego fotela odkryli oni ślady trójnitrotoluenu, czyli trotylu. Co więcej, obecność trotylu wykryto za pomocą laboratoryjnej analizy chemicznej – czyli tej, do której dopiero mają zabrać się w Moskwie, bowiem jak na razie szczątki wraku zaledwie „omieciono” detektorem.

III. Tlen dla Ober-Matoła

Ostatnimi czasy Ober Matołowi nie brakowało rozlicznych, potencjalnie śmiertelnych politycznie zgryzot. Kolejne skandale ekshumacyjne, Konferencja Smoleńska z udziałem 100 naukowców podważających oficjalną wersję Tragedii, fiasko rozbujania emocji „elektoratu” wokół kwestii światopoglądowych związanych z aborcją i zapłodnieniem „in wiadro”, rosnące słupki PiS-u na skutek „jesiennej ofensywy” i zrównoważenia przekazu „merytorycznego” ze „smoleńskim”, przestawienie społecznej „wajchy” sympatii politycznych, kryzys i zimne grille... Do tego Jarosław Kaczyński nagle zrobił się irytująco odporny na prowokacje i złowrogo milczał, nawet po publikacji zdjęć Karacuby. Redaktor Wroński z „Wyborczej” nawoływał wręcz w desperacji: „Kiedy Kaczyński powie wreszcie: to był zamach”.

Tak, Tusk i jego zdychająca Dyktatura Matołów potrzebowali tej prowokacji jak powietrza – i ten tlen został im podany. Trudno oczywiście dziwić się Kaczyńskiemu, że po publikacji artykułu (i zapewne dysponując jakimiś własnymi źródłami) zaczął mówić o zbrodni i zamordowaniu 96 osób, podobnie jak reakcjom rodzin ofiar. Przynajmniej redaktor Wroński mógł wreszcie wypuścić powietrze i z cynizmem na który stać tylko długoletnich wyrobników reżimowej propagandy podziękować „Rzepie”, że „wyciągnęła zawleczkę z Kaczyńskiego”. Hurra! Kaczyński mówi o zamachu! Nareszcie możemy znowu zacząć robić z niego wariata! Zaś sam Ober-Matoł mógł dosiąść swego ulubionego konika i obwieścić, że „nie sposób ułożyć sobie życie w jednym państwie z ludźmi, którzy formułują tego typu wnioski”. Wszak nie od dziś wiadomo, że jedyną szansą Tuska jest gra obliczona na straszenie Kaczyńskim i zmęczenie społeczeństwa „smoleńskimi awanturami”.

Niemniej, trudno było oczekiwać od lidera opozycji i brata zamordowanego Prezydenta milczenia – byłoby ono wręcz nienaturalne. I tu tkwi kolejna warstwa perfidii Operacji „Trotyl”.

***

Na zakończenie pozwolę sobie zacytować fragment poruszającego maila, jakiego otrzymałem od redakcyjnej koleżanki z Niepoprawnego Radia PL. Nie sposób lepiej ująć całej ohydy, z jaką mamy do czynienia:

To o to chodziło tym sługusom diabła, o to, żeby znowu zdyskredytować, ośmieszyć Kaczyńskiego, zadrwić ze świętego oburzenia rodzin, z naszej pewności o ich zdradzie! Takiej pogardy dla człowieka nawet za komuny nie było. (…) Oni nas uduszą, uduszą tym kłamstwem. (…) Potrzebne nam są dobre wiadomości, bo już nie ma czym oddychać. Wytrują nas wszystkich cynizmem i kłamstwem, jak cyklonem B.

W całej tej ponurej sprawie jeden aspekt jest pocieszający. To są ostatnie, desperackie podrygi obliczone na zmęczenie społeczeństwa Smoleńskiem. Dyktaturze Matołów musi naprawdę ostro palić się pod tyłkami, skoro sięga po takie metody. Ten „cyklon B” kłamstwa i cynizmu prędzej czy później zadusi ich samych.
Gadający Grzyb (Nasze blogi)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz