poniedziałek, 5 listopada 2012



Cezary Gmyz, Tomasz Wróblewski i inni zwolnieni - bojkot "Rz" !!!


  TVN24.pl własnie potwierdził wiadomość o zwolnieniu dziennikarzy z "Rzeczpospolitej"   Bojkot tego dziennika staje się koniecznością.  Powodem zwolnień był oczywiście artykuł Cezarego Gmyza "Trotyl na Tupolewie" opublikowany 30.10.2012.  Jego autor został zwolniony dyscyplinarnie.  Wymówienia otrzymali także:
redaktor naczelny "Rz" Tomasz Wróblewski, jego zastępca Bartosz Marczuk oraz  szef działu krajowego Mariusz Staniszewski.

  Decyzję o tym podjął właściciel gazety Grzegorz Hajdarowicz wspólnie z Radą Nadzorczą  Presspubliki.  W tej sytuacji jedyna możliwą odpowiedzią ze strony czytelników musi być bezwzględny bojkot "Rzeczpospolitej" oraz innych tytułów wydawanych przez Hajdarowicza /poza, być może, "Uważam Rze", przynajmniej na razie/.  Nie można tolerować zwalniania ludzi za mówienie prawdy.

  Z przyjemnością informuję o tym, że redakcja portalu Wpolityce.pl już zaoferowała pracę red. Cezaremu Gmyzowi.  List Jacka Karnowskiego w tej sprawie jest  poniżej.
  Gorzej z Wróblewskim.  Niepotrzebnie stchórzył i napisał o "pomyłce".  "Cnotę stracił, a rubla nie zarobił"

  Na wszelki wypadek wkleję tu tekst artykułu Gmyza:

  "Trotyl na wraku tupolewa

Cezary Gmyz 30-10-2012, ostatnia aktualizacja 30-10-2012 06:30
Komentuj243

  Wrak Tu-154, choć jest własnością państwa polskiego, nie może wrócić do kraju
Polacy, którzy badali wrak samolotu, odkryli na nim ślady materiałów wybuchowych

Badania przeprowadzali przez miesiąc w Smoleńsku polscy prokuratorzy i biegli – ustaliła „Rzeczpospolita". Wrócili dwa tygodnie temu.

Informację o tym, że prokuratura od kilkunastu dni zna wyniki ekspertyz, potwierdziliśmy w rozmowie z prokuratorem generalnym Andrzejem Seremetem.

Polscy prokuratorzy mieli wątpliwości co do rosyjskiej ekspertyzy pirotechnicznej. Dostarczona przez Rosjan analiza nie spełniała wymogów proceduralnych. Nasi biegli odmówili podpisania ostatecznej opinii o przyczynach zgonu bez dokładnego przebadania wraku. Domagali się ponownego wyjazdu do Smoleńska. Twierdzili, że polscy eksperci, którzy prowadzili wcześniejsze badanie, mieli do dyspozycji zbyt małą liczbę próbek, by wykluczyć obecność materiałów wybuchowych.

Do Smoleńska wraz z prokuratorami pojechali biegli pirotechnicy z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego oraz Centralnego Biura Śledczego, z nowoczesnym sprzętem. Już pierwsze próbki, zarówno z wnętrza samolotu, jak i poszycia skrzydła maszyny, dały wynik pozytywny. Urządzenia wykazały m.in., że aż na 30 fotelach lotniczych znajdują się ślady trotylu oraz nitrogliceryny. Substancje te znaleziono również na śródpłaciu samolotu, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem. Było ich tyle, że jedno z urządzeń wyczerpało skalę. Podobne wyniki dało badanie miejsca katastrofy, gdzie odkryto wielkogabarytowe szczątki rozbitego samolotu.

Ślady materiałów wybuchowych nosiły również nowo znalezione elementy samolotu, ujawnione podczas tej właśnie wyprawy do Smoleńska.

Wiadomość o odkryciu osadu z materiałów wybuchowych natychmiast przekazano do Warszawy na ręce prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta oraz naczelnego prokuratora wojskowego płk. Jerzego Artymiaka. Prokurator generalny osobiście przekazał informacje premierowi Donaldowi Tuskowi. Od powrotu ze Smoleńska trwają intensywne konsultacje, co dalej robić z tym odkryciem.

Eksperci nie są w stanie stwierdzić, w jaki sposób na wraku maszyny znalazły się ślady trotylu i nitrogliceryny. Wciąż biorą pod uwagę hipotezy, według których osad  z materiałów wybuchowych mógłby pochodzić z niewybuchów z okresu II wojny światowej. Wówczas w rejonie Smoleńska toczyły się bardzo ciężkie walki.

Do tej pory biegli pracujący dla prokuratury nie stwierdzili obecności we wraku materiałów wybuchowych. Powoływali się przy tym na ekspertyzy rosyjskich specjalistów.

Rzecznik prokuratora generalnego Mateusz Martyniuk w rozmowie z „Rz" zapowiedział wczoraj, że w najbliższych dniach prokuratura zajmie stanowisko w tej sprawie.".



Gmyza zwolniono bo nie chciał ujawnić źródeł



http://static.presspublica.pl/red/rp/img/oswiadczenie2.jpg
Dzisiejszy dzień to dzień chwały polskiego dziennikarstwa i czarny dzień polskich wydawców.

30 października Rzeczpospolita publikuje artykuł sygnowany nazwiskiem Cezarego Gmyza, (wg związanego z rzadem Newseweeka w ustalaniu tekstu brali udział rónież redaktorzy naczelni) który stawia tezę, że we wraku polskiego tupolewa, który rozbił się w Smoleńsku wykryto materiały wybuchowe, konkretnie trotyl i nitroglicerynę. Artykuł podkreślony był wstępniakiem naczelnego, w którym poinformowano, że dokonane zostały wszelkie możliwe sprawdzenia zawartych w nim treści. Znów wg Newsweeka o całej sprawie poinformowany był właściciel pisma, który specjalnie przyleciał w tym celu z Austrii i zaakceptował publikację artykułu na podstawie takich źródeł, jakimi redakcja wówczas dysponowała.

Tego samego dnia odbyła się konferencja prokuratury wojskowej. Prokurator Szeląg oznajmił, że materiałów wybuchowych we wraku tupolewa nie stwierdzono, ponieważ aby potwierdzić dotychczasowe ustalenia potrzebne są badania laboratoryjne (zauważmy, że nie jest to zaprzeczenie ustaleń Rzeczpospolitej). Kilka godzin po konferencji prokuratury Redakcja Rzeczpospolitej wycofuje się ze swoich głęboko przemyślanych i udowodnionych tez.

Dnia następnego Hajdarowicz - wydawca pisma żąda od autora Cezarego Gmyza ujawnienia informatorów, gwarantując swoim słowem, że będą oni bezpieczni.

Cezary Gmyz informatorów nie ujawnia, zostaje więc wyrzucony z pracy, wraz z nim redaktor naczelny i kierownictwo działu krajowego. Wydawca motywuje to troską o wiarygodność pisma.

Dlaczego jest to dzień chwały polskiego dziennikarstwa? Bo okazało się, że są w Polsce tacy dziennikarze, dla których, w gardłowej sprawie, ważniejsze jest chronienie źródeł niż chronienie siebie.

Dlaczego jest to czarny dzień polskich wydawców? Hajdarowicz najpierw zaakceptował ukazanie się artykułu Gmyza udokumentowanego tak jak był 30 października. Następnie po pierwszym mruknięciu władzy w sprinterskim tempie wycofał się z głoszonych tez (nie wierzę by Redakcja wydała swoje Oświadczenie bez konsultacji z właścicielem), potem zaszantażował dziennikarza swojej gazety żądając ujawnienia źródeł informacji, gdy dziennikarz się na to nie zgodził zwolnił go dyscyplinarnie. Serwilizm godny łukaszenkowskich standardów.

W takiej sytuacji nikt nigdy nie może zostać sam! Dlatego zespół wPolityce.pl deklaruje: Cezary Gmyz, jeśli zechce, może do nas dołączyć i z nami pracować



Fot. wPolityce.pl
Jak państwo wiedzą nikomu się dziś nie przelewa, a niezależne media, pozbawione parówkowych i rządowych dotacji, często z trudem wiążą koniec z końcem. Ale na szczęście przybywa Czytelników, kolejne projekty okazują się sukcesami, możemy liczyć także na państwa ofiarność.
W tej sytuacji nasz zespół redakcyjny, po podliczeniach finansów i konsultacjach, wspólnie zdecydował iż nie może zostawić samego sobie red. Cezarego Gmyza, zwolnionego właśnie z "Rzeczpospolitej" za ujawnienie informacji o prawdopodobnym odnalezieniu trotylu przez polskich prokuratorów na wraku tupolewa. Dlatego deklarujemy: Cezary Gmyz, odważny dziennikarz, jeśli zechce, może do nas dołączyć i wspólnie z nami pracować. Damy radę, nawet jeśli będzie to oznaczało jakieś wyrzeczenia dla każdego z nas. Przekazaliśmy już tę informację red. Gmyzowi, jesteśmy umówieni na rozmowę za kilka dni.
Nikt w takiej sytuacji nie może zostać sam. Nikt nie może być zostawiony gdy w imię polityki robi się z niego kozła ofiarnego. Gdy krzyk potępień i wycie propagandy zastępują dyskusję o faktach i wymianę argumentów.
To zasada, która zawsze nam przyświecała, która jest podstawową ideą tworzonych przez nas mediów. I będzie zawsze.
W imieniu Zespołu portalu wPolityce.pl redaktor naczelny Jacek Karnowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz