sobota, 19 stycznia 2013


 Holandia-eutanazja


Narzędzie do eutanazji np. rodziców. Nie trzeba żadnych zezwoleń. Niezawodne, nie wymaga zasilania, łatwe w utrzymaniu.
Czy macie państwo świadomość, że ponad 30% Holendrów przeniosło się
do Niemieckich Kas Chorych, by uniknąć EUTANAZJI? Ciekawskich
niedowiarków zapraszam do Holandii, sami sprawdźcie jak ta maszynka do
zabijania działa. Zobaczcie jak działa EUTANAZYJNE POGOTOWIE!
A wszystko pod szczytnym hasłem -skrócić cierpienie staruszkom! Kto
jest staruszkiem i jak bardzo cierpi, wiedzą tylko ci, co
proponują, wyjaśniają, pomagają- MORDERCY!!!
Temat coraz częściej gości w.....naszych?, polskich mediach tak nieśmiało: prawo
do decydowania o własnym życiu, nieuleczalnie chory, skrócić męki itp.. Ale finał ma być jeden!
Po okresie produkcyjnym  na umowach śmieciowych- ŚMIETNIK!!!
Od tego zacząłem rok temu:
EUTANAZJA? Tak, stosunkowo niewiele mówi się na jej temat.
Dni temu kilka, córka koleżanki (mąż Holender) jechała do Holandii na........ uroczystą eutanazję teściowej.
- Panie doktorze, mamy prośbę o przyśpieszenie zabiegu, o dwa dni.
Chcemy wyjechać w piątek po południu. Po drodze chcemy zajechać do
Samanty, wczoraj miała urodziny. Jesteśmy zabukowani w sobotę rano na
lot do Nicei. Mama przecież już podjęła decyzję. Bardzo prosimy !
Adrian położył na biurku doktora Markusa bilety lotnicze jako dowód, że o
9.30 w sobotę mają wylot na oczekiwane od roku wakacje.
Doktor Markus, lekarz dzielnicowy, od dwóch miesięcy na zlecenie
Adriana i Emmy diagnozował mamę Adriana, 72 letnią Hertę, która od wielu
lat chorowała na nieżyt jelit i niewydolność nerek. Jednak
przekonywującym argumentem za eutanazją jest jej wiek,  72 lata,
wystarczy, nażyła się!
Herta podczas wizyty dr. Markusa sama, bez jakiegokolwiek przymusu, stwierdziła, że prosi go o pomoc.
- Niech mi pan pomoże doktorze Markus- powiedziała to przy
wszystkich obecnych przy jego wizycie. Czyli, niedwuznacznie wyraziła
swoją wolę.
- Panie doktorze prosimy!
30 km na południe od Amsterdamu, w 3 tysięcznym mieścinie Wielingen,
dziennikarka stołecznego gazety odkryła, że w tym sennym miasteczku żyją
tylko młodzi ludzie.
Raczkujące dzieciuchy, szkolne małolaty, agresywne zawodowe szczury,
młodzi dziadkowie. A gdzie staruszkowie? Nie ma. ani jednego w kawiarni,
kościółku, na ulicy. Indagowani przypadkowi rozmówcy na rynku miasta, w
urzędzie merostwa i w okolicznych pubach unikali odpowiedzi na pytania,
gdzie są starsi jego mieszkańcy? Intuicją tchnięta dziennikarka.
Zatrzymała swój samochód na parkingu spożywczego dyskonta i po niespełna
godzinie zauważyła przemykającą postać kobiety, która  na jej oko
mogła mieć ponad sześćdziesiąt pięć lat.
- Poczekam jak wyjdzie- pomyślała.  Stanę w okolicach rozsuwalnych
drzwi, musi po zakupach wyjść. Jakoś ją zagadnę. Muszę pierwszym
pytaniem zdobyć jej zaufanie, tylko czy będzie chciała ze mną rozmawiać?
Po niespełna 20 minutach starsza pani w kapelusiku nasuniętym głęboko
na czoło, szybkim krokiem opuszczała sklep. Jaga podbiegła do niej
- Dzień dobry, ja nie jestem tutejsza, ja z Amsterdamu, jestem
dziennikarką. Chcę pani pomóc. Jestem godną zaufania osobą. Niech pani
ze mną porozmawia, mogłabym być pani córką.
- Córką? ? Neomal odkrzyknęła dama w kapelusiku. Córką! Pani nic
nie rozumie, tu synowie i córki zabijają! Mordują ojców i matki! Chce
pani coś wiedzieć, a chyba nie podejrzewa, że jest pani w mieście
zbrodni.
Osłupiała. Jaga patrzyła w oczy starszej pani wyczuwając, że ta waha się czy jej zaufać.
- Nie zawiedzie mnie Pani?
Przysięgam! Pomogę ze wszystkich swoich sił. Nie jestem Holenderką.
Pochodzę z Saksonii. Mój ojciec jest emigrantem z Polski. Jestem
przyzwoitym człowiekiem, dziadek walczył w Powstaniu Warszawskim, jeśli
pani to cokolwiek mówi-młoda osóbko. Mówi mi to wiele. Ukończyłam historię i prawo na
Uniwersytecie van Amsterdam. Jeśli mogę cię prosić chodźmy do mojego
mieszkanka. Zapraszam na herbatę. Jeśli masz dostatecznie dużo czasu,
dostaniesz materiał na wiele lat twojego życia.
Po drugiej filiżance herbaty Sanne wyjęła z sekretarzyka dyplomy
uniwersyteckie. Czekała na zauważenie przez Jagę ocen obydwu dyplomów.
Oba były oznaczone ocena bardzo dobrą. Jaga nie omieszkała pogratulować
wysokich ocen. Tak po woli Sanne wchodziła w temat, o którym, widać
było, sama chciała opowiedzieć.
37 lat była referendarzem sądowym tutejszego małego sądu. Typowe
problemy małej, sennej, holenderskiej mieściny. Ponad połowę mieszkańców
stanowili ludzie starsi. Młodzi po szkołach migrowali do stolicy i
okolicznych bardziej uprzemysłowionych miast. Merostwo znakomitą część
budżetu przeznaczało na pomoc ludziom w wieku zaawansowanym. Czas
odmierzały korki noworocznego szampana. Gdy na mera miasta wybrało
młodego, przystojnego, dobrze zapowiadającego się programowo mężczyznę,
nikt nie podejrzewał, że wybór ten dla wielu będzie ostatnim wyborem
jego życia.
- Niestety, ja też przyłożyłam do tego swoje uniwersyteckie dyplomy.
Tak, niezauważalnie stanął problem na radzie miasta -eutanazja! No,
jeśli nieuleczalnie chorujesz, jesteś bez jakichkolwiek szans, jak sam
prosisz i błagasz, to czemu nie. Mój szef zlecił mi opracowanie pisemnej
formuły zainteresowanego o dokonanie przez lekarza, nie jakiejś
prywatnej kliniki  merostwa, zabiegu eutanazji! Oczywiście tylko w
wyjątkowych wypadkach! Chciałam dobrze. Tylko dla beznadziejnych
wypadków, tylko gdy pacjent cierpiał i nie rokował, tylko dla przypadków
ostatecznych.
- Oczywiście w formule druku podania było-proszę o pomoc, proszę o
skrócenie cierpienia, proszę o doraźną interwencję z powodu braku
środków finansowych na długotrwałe leczenie.Proszę o zabieg w
przypadku drastycznie złych wyników analiz diagnostycznych! Wierzyłam,
że za tymi prawnymi, sądowymi określeniami etyka i nauka medyczna
podłoży swój naukowy, moralny podtekst. Nie mogłam przypuszczać, że nowy
mer otrzymawszy z sądu takie dokumenty uczyni je narzędziem
unicestwienia tak wielu istnień ludzkich. Mer w krótkim czasie wymienił
cały skład lekarzy zatrudnionych przez miasto. Zredukował 80% lekarskich
etatów, podwyższając o 300% uposażenie pozostałym nowozatrudnionym.
- Nieomal w oczach liczba pogrzebów wzrosła do kilkudziesięciu w
ciągu dnia. Mer miasta zmienił formułę zasiłków pogrzebowych. Jeśli
zmarły sam,dobrowolnie poprosił o pomoc, to pogrzeb całkowicie
finansowany był przez merostwo, a całe odszkodowanie z ubezpieczenia
trafiało do rąk rodziny. Odszkodowanie pogrzebowe to 12 średnich pensji,
starczyło na nowy dobry samochód, lub połowę mieszkania na otarcie
łez. Jago, zaczęło się. Nagminnie dzieci odwiedzały lekarza merostwa z
ojcem lub matką, żeby nie mówić z dziadkami, gdzie zainteresowany. SAM
prosił o pomoc, podpisując druk opracowany przez sąd, czyli przeze
mnie.
Lekarz, a jakże, badał, robił w laboratorium wyniki i podejmował
decyzję- zastrzyk! Zastrzyk śmierci! Nieomal na oczach dzieci, które
tylko czekały na stosowne zaświadczenie, że babcia, mama, tato, sami
poprosili o pomoc.
Wiesz, latem byłam w naszej klinice. Młodzi rodzice przywieźli
córeczkę, ok. 8 lat, która chorowała na niewydolność nerkową. Szanowny
doktor uprzytomnił im, że ich polisa nie obejmuje dializ, będą musieli
płacić z własnej kieszeni, no chyba, że podpiszą prośbę o pomoc.
Podpisali, lekarz nakazał przewiezienie córki do pokoju obok, gdzie
zaaplikował jej zastrzyk usypiający. Pogrzeb odbył się na koszt miasta,
odszkodowanie przypadło rodzicom. Jago, to było ICH dziecko!
Sama byłam w szpitalu jak z wypadku drogowego przywieźli kierowcę
dużej ciężarówki, który miał złamane dwie nogi. W izbie przyjęć lekarz
poinformował chłopaka, że może dojść do amputacji kończyn. Niech mi pan
pomoże-  krzyczał kierowca, proszę! Pomógł  zastrzykiem! Nie cierpiał
młody człowiek.
Wiesz, mój sąsiad mieszkał obok mnie, pod 6- tką, miał gościec
stawowy, trudno mu się było poruszać z samego rana. Wpadałam do niego po
śniadaniu, częstował mnie kawą niejedno-kroć prosząc o drobne zakupy.
Jak mu je przynosiłam to już czuł się lepiej. Rozchodziłeś się,
żartowałam. Tak-potrzebował kilku godzin by wejść w rytm dnia
codziennego, by jego stawy zapracowały. Bywało, że wieczorem zapraszał
mnie na kawę do kafejki obok naszego domu.
Pewnego ranka zaszłam do niego, w mieszkaniu była synowa z miejskim
lekarzem. Krzyczała, darła się na niego, dlaczego nie pozwala sobie
pomóc! Ona przyprowadza mu lekarza, a on tego nie docenia. Powiedz mu
Sanne- zwróciła się do mnie,  że lekarz jest po to by mu pomóc.
Oczywiście potwierdziłam, daj się zbadać, badanie nie boli. Na życzenie
lekarza i synowej opuściłam jego mieszkanie. Krótki czas potem
zauważyłam przez okno, że na ulicy stoi pogrzebowy bus, do którego na
noszach wnoszą opatulone w folię ciało.....ZAMORDOWANEGO!!. Za nim idzie synowa
sąsiada i lekarz. Dech mi zaparło i nogi mi się ugięły. Badanie i
śmierć!!!!!!
Jago !.. Tak wyludniło się nasze miasto ze starszych i schorowanych
ludzi. To praktyka eliminowania już niepotrzebnych i cierpiących, nawet
maluszków. To wynik przebiegłości zarządców gmin i miast. Wszystko dla
uratowania budżetu. Ofiary nie mają znaczenia. Państwo nie akceptuje
starych i ułomnych. Orkiestra gra dla zdrowych, mających siłę się bawić . Jago zauważ to!!!!
Dopijaliśmy z Jagą kawę w kawiarni w Poznaniu. Nie miałem koncepcji
na dalsze indagowanie jej o losy mieszkańców miasteczka Sanny.
Zastanawiałem się, czy opowiadana przez nią historia może się jak AIDS
przenieść na np. nasz kraj!!
Zapytałem zdawkowo, co robi Sanny dzisiaj? Czy nadal przemyka się do sklepu?
- Nie, nie, ja jestem w Poznaniu, bo Sanny wyszła za mąż za wdowca z
twojego miasta. Wczoraj w ratuszu był ich ślub. On jest emerytowanym
nauczycielem poznańskiego liceum.  Jedynki Marcinka. No wiesz tu opodal
na Grunwaldzkiej. Poznała go przez takie internetowe biuro. Ona jest
najszczęśliwszą osobą na świecie. Wiesz, przy szampanie nachyliła się mi
do ucha i powiedziała, że w Polsce i w Poznaniu lekarze nie usypiają,
pomagają naprawdę!!! Z jego i swojej emerytury 4000 euro będą
szczęśliwym małżeństwem do końca świata.
Jestem o tym przekonany Jago. Jestem o tym przekonany odparłem, choć w duszy zacząłem szukać wątpliwości dla tego stwierdzenia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz