czwartek, 27 marca 2014

Uderzyli w Smoleńsku, teraz przejmują Krym

Dodano: 23.03.2014 [08:00]
Uderzyli w Smoleńsku, teraz przejmują Krym - niezalezna.pl
foto: Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska
Gruzja 2008, Smoleńsk 2010, Ukraina 2014 – lata mijają, a bandyckie metody rosyjskiego państwa pozostają te same. Stoją za tym też wciąż ci sami ludzie. Wspólnicy Putina z krwią na rękach i wiedzą o niewyobrażalnych dla zachodniej opinii zbrodniach popełnianych w majestacie Federacji Rosyjskiej - pisze „Gazeta Polska”.

„Jaceniuk z delegacją powinni jednak przyjechać na rozmowy do Smoleńska, bo akurat jest tam korzystna pogoda. Mgła...” – taki wpis na Twitterze zamieścił kilka dni temu Anton Korobkow-Zemlianskij, jeden z czołowych telewizyjnych „ogarów Putina”, za zasługi, mimo młodego wieku (30 lat), od kilku lat zasiadający w Izbie Społecznej FR. Ani wpis, ani autor nie są przypadkowi. Putinowska Rosja ma bogatą tradycję polowania na groźnych dla niej liderów obcych państw. Zawsze wygląda to tak, że najpierw pojawiają się dwuznaczne wypowiedzi polityków i publicystów związanych z Kremlem. I tak, w lutym 2009 r. obecny minister obrony Siergiej Szojgu mówił, że przywódcy tacy jak Lech Kaczyński „nie powinni spokojnie spać i przyjeżdżać do Rosji”. Z kolei Micheilowi Saakaszwilemu groził publicznie sam Putin – ale próba zabicia prezydenta Gruzji w czasie wojny 2008 r. przez specnaz GRU zakończyła się niepowodzeniem. Wracając zaś do Korobkowa-Zemlianskiego, w grudniu 2013 r., komentując pojawienie się Jarosława Kaczyńskiego na kijowskim Majdanie, pytał: „A on do Smoleńska nie leciał?”.

Putinowski reżim pokazuje prawdziwe oblicze i bezczelnie puszcza „perskie oko”: „A może to nasza robota? I tak nam nic nie zrobicie”. Klasyczna psychologiczna wojna, kagiebowskie techniki poniżania i osłabiania przeciwnika. Agresja Rosji na Ukrainę i zaangażowanie w nią tych samych osób, które stały za inwazją na Gruzję i były związane w ten czy inny sposób z katastrofą smoleńską, to dowód, że Kreml nie cofa się przed niczym.

Zabić przywódcę

Czołową rolę w działaniach na Krymie odgrywa specnaz GRU, czyli wywiadu wojskowego. I tej rosyjskiej służby Arsenij Jaceniuk czy Ołeksandr Turczynow powinni obawiać się najbardziej. To na wojskowym lotnisku w Smoleńsku – a więc kontrolowanym przez GRU – miał wylądować samolot z prezydentem RP. To GRU co najmniej trzy razy próbowało zabić Micheila Saakaszwilego. W lutym 2006 r. planowało zestrzelić prezydencki samolot w pobliżu granicy z Osetią Południową. W październiku 2008 r. wiceszef GRU spotykał się z jednym z liderów mafii abchaskiej – myślano o zamachu upozorowanym na „zemstę krwi” (napaść zbrojnego oddziału Osetyjczyków mszczących śmierć krewnych w czasie wojny). Ale najbliżej ataku było w czasie wojny w sierpniu 2008 r. Kilka grup specnazu GRU i komandosów Wojsk Powietrzno-Desantowych czekało na przedmieściach Tbilisi na rozkaz zatrzymania lub zabicia Saakaszwilego. W ostatniej chwili, gdy wszystko było gotowe do wyprowadzenia grup na pozycje, z Moskwy nadszedł rozkaz odwołujący akcję. Miało to związek z generalnym zatrzymaniem ofensywy rosyjskiej po misji prezydentów krajów środkowoeuropejskich, zorganizowanej przez Lecha Kaczyńskiego.

Obecnej pełzającej aneksji Krymu i prowokowania krwawych starć w Donbasie nie da się opisywać w oderwaniu od podstawowej cechy putinowskiego państwa – stosowania bandyckich, zbrodniczych wręcz metod w celu osiągnięcia sukcesu politycznego. Putin i wspólnicy rozumują zupełnie innymi kategoriami, niepojętymi dla człowieka Zachodu. To nie przypadek, że uznając Janukowycza za prawowitego prezydenta Ukrainy, prezydent Rosji powiedział: „Śmierć jest najłatwiejszym sposobem na pozbycie się legalnie wybranego prezydenta”. Dziś, niestety, brak wśród europejskich przywódców polityków takich jak Saakaszwili czy Kaczyński, zdających sobie w pełni sprawę z istoty państwa Putina. To Lech Kaczyński przed odlotem do Tbilisi w sierpniu 2008 r. mówił na Okęciu: „Można powiedzieć, że państwo rosyjskie po raz kolejny pokazało swoją twarz, tę prawdziwą. Bardzo to nas smuci, ale trzeba rzeczywistość przyjąć do wiadomości”. Szkoda, że po sześciu latach obecni premier, prezydent i szef MSZ Polski są tak bardzo zaskoczeni agresją Rosji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz